W czerwcu byłam szczęśliwą posiadaczką dwóch koni luzytańskich - dziś mam ich aż cztery :D
Udało mi się wreszcie zakupić siwka, który miał być moim pierwszym koniem tej rasy. Niestety na początku były problemy z transportem i nie miałam go jak przywieźć, więc zrezygnowałam z jego kupna. Potem pierwszeństwo miały inne konie.
Ale wreszcie oto jest - AshTornado.
Ma barwę popiołu i prędkość wiatru.
I okazało się, że (czasem) umie chodzić po wodzie.
Tylko trzeba zejść z drogi promom.
Tutaj już w swoim komplecie westernowym, który jest w tym samym stylu, co sidło Clasha, ale jego kolory bardziej pasują siwkowi.
Oczywiście nie mogłam odmówić sobie przyjemności posiadania ubrania pod kolor.
Ale i tak najpiękniej wygląda bez niczego.
Drugi z luzytanów to kasztan, do którego wzdychałam chyba od półtora roku. Nareszcie wróciły Dni Otwarte w Stajni Jorvik i mogłam go zakupić.
Dostał piękny brązowo-tęczowy komplet z tegorocznej edycji.
Uwielbiam jego jednolitą maść i dostał jakże wymowne imię ChocolateHorse.
Wygląda jak sportowiec z parkurów, ale rajdy także mu nie straszne.
A to cała moja gromadka na dzisiejszy dzień i nie planuję jej powiększać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz